Rano robimy mycie, golenie i przebranie bielizny. Jutro przecież Jom Kippur. Zawiadomiliśmy Marysię, że chcemy jutro pościć. Ogoliłem się dziś brzytwą, o wiele mniej drażni skórę twarzy aniżeli żyletka. Myć się przed południem nie zdążyłem, bo około 11.00 przyszła oczekiwana od dwóch dni Irka. [...]
Opowiadała, żebyśmy, gdyby na przykład czerwoni lub inni przyszli, nie wychodzili przez pewien czas, bo sami Polacy też są Żydom niechętni. Oto oblicze Polaków, wręcz są zadowoleni, że Niemcy Żydów wykończyli. Sami jęczą, ich rżnie się i są zadowoleni. Głupcy słowiańscy. Niby ta nienawiść za to, że Żydzi to komuniści; jak narodowcy to też źle, asymilantów nie życzą sobie – więc jak?
Jędrzej oświadczył, że gwiżdże na nasz post. Jeśli święto, to owszem – może kurę zarżnąć, o mięso się postarać, ale pościć? Uważa, że my i tak dość pościmy, a gdy mu powiedziano, że to dla pamięci zmarłych, odrzekł, że tym to w żaden sposób nie pomożemy, a Sądny Dzień to już widzieliśmy w akcjach w getcie. Pola była początkowo wielką zwolenniczką postu, ale i ona zmieniła zdanie. Może Jędrzej ma rację. Jom Kippur to Jom Teruah – dzień sądu, dzień groźny – my grozę przechodzimy ciągle, żyjemy stale w strachu, a zmarłych to chyba też wspominamy, bo stale nasze rozmowy o nich zahaczają.
Kołomyja, 8 października
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.